Krzysztof Rogalski Krzysztof Rogalski
721
BLOG

Argumentum ad Sovietum albo o dyskusji

Krzysztof Rogalski Krzysztof Rogalski Rozmaitości Obserwuj notkę 34

Mały wstępik

Na wstępie chciałem skomplementować tzw. administrację salonu24. I uczynić to pomimo faktu, iż moja dostępność „salonowa” jest zwyczajowo, z powodów mi nieznanych (niechęć adminów do dyżurów weekendowych?) ograniczana – mur beton, ze od piątku wieczorem do poniedziału rano usiłujac wejść na własnego bloga zastanę komunikat „Twoje konto zostało czasowo zablokowane”... A ja głównie wtedy mam czas na nadgonienie, etc.

Komplementuję: cieszy mnie fakt, że na stronie głownej znalazła się zarówno polemika p. Gursztyna z Ziemkiewiczem, jak i miejsce na odpowiedź RAZ-a. Nie cieszy natomiast generalnie tembr wypowiedzi, zarówno p. Gursztyna (czepiactwo totalne) jak i Ziemkiewicza („nie zgnębi mnie żaden przytyk, w dupie mam miejsce dla krytyk”). No i w ogóle styl polemiki polegający na odsądzaniu drugiej strony i od czci i wiary, w celu udowodnienia, że przecież taki bezecnik i bezbożnik nic mądrego i wartego czytania napisać nie mógł.

Zaobserwowałem na przykład ostatnio, że wraca moda na wypominanie, głównie zresztą rzekomej, kolaboracji z komunistami. Piszę głównie rzekomej, albowiem prawdziwej kolaboracji już dawno się nie wypomina, a nawet jest to powód do szczególnej dumy tego czy innego „człowieka honoru” (a raczej przedstawiciela rodzaju Homunculus sovieticus,ze szczególnym uwzględnieniem Homunculus sovieticus habilis). Wypominanie to przybiera nieraz rozmiary karykaturalne, tym bardziej ów karykaturalny charakter widać, jeśli podkreśla i wypomina ktoś, kto właściwie jest uznawany za człowieka nie tylko poważnego ale i uważającego, że ma wszelkie prawo za takiego uchodzić...

Dwa przykłady „argumentum as sovietum”

Oto cytat z dr hab. Cenckiewicza: „...dziesięć lat wcześniej, gdy stoczniowcy Gdańska i Szczecina ginęli od kul żołdaków „partii marksistowsko-leninowskiej”, on wspierał system takimi pracami, jak „Komórki badań organizacyjnych w instytucjach w ZSRR i w Polsce” („Prakseologia”, nr 36, 1970)”. Kuriozalne, prawda? Pomijając wszystko inne, umieszczenie tekstu w kwartalniku „Prakseologia”, wymagało napisania go wiele miesięcy wcześniej, prawdopodobne nawet, że w roku poprzednim. O tym dr Cenckiewicz zdaje się zapominać, albo... (nie wydaje mi się jednak to możliwe, biorąc pod uwagę moje skromne doświadczenia, no chyba że dr Cenckiewicz publikuje w czasopismach – historycznych – które mają cykl druku na poziomie gazety codziennej).

A przede wszystkim, po co taki argument ad sovietum? W sprawie prof. Kieżuna (bo o niego tu chodzi) dość jest materiałów źródłowych i faktów, żeby nie być zmuszonym do parskania żółcią. Takich argumentów w wykonaniu p. Cenckiewicza (to znaczy „argumentów” z przypadkowej zbieżności czasowej wydarzeń) jest znacznie więcej.  PO JAKĄ CIĘŻKĄ CHOLERĘ?

Drugi przykład (przy okazji jest to „argumentum ad Kaczorum”, bardzo lubiane przez pewną grupę, zwłaszcze na salonie):

„... bo w swojej (pracy magisterskiej/doktorskiej/habilitacyjnej/artykule/książce/monografii – niepotrzebne skreślić – używał na podparcie swoich tez cytatów z Marksa/Engelsa/Lenina/Stalina...”.

Jak wspomniałem wyżej, używany zwłaszcza w celu dyskredytowania jednego lub drugiego Kaczyńskiego. Nie będę tutaj uciekał się do przypominania rzeczy oczywistych, to jest faktu, że jedynie uczelnie techniczne nie miały obligatoryjnego wymogu cytatów z MELS. Opowiem za to anegdotkę.

Miałem kiedyś takiego docenta, wykładowcę przedmiotu pt. Ekonomia Polityczna Kapitalizmu. Obywatel na każdym wykładzie cytował Marksa. Co najmniej dwukrotnie. Na początku zawsze przypominał zebranym „...otóż, proszę państwa, Marks nazwał Malthusa zdechłym psem... tak! Zdechłym psem!”. To raz. Dwa, w trudniejszych momentach objasnień co bardziej skomplikowanej teorii „zgniłego kapitalizmu” miał zwyczaj mówić; „jak mawiał dobry stary Marks – hic Rhodus, hic salta, czyli tu Rodan, tu skacz!” (wiem, wiem, to z bajek ezopowych).

Cytował Marksa? Cytował! Ale objaśniał dalej już bez upiększeń propagandowych i w miarę bezstronnie, w rezultacie, tak mniej więcej od de Saya i Smitha do Methodenstreit wiedziałem dość dokładnie o co biega (takich rzeczy jak synteza neoklasyczno-keynezjańska i teoria plitycznego cyklu biznesowego musiałem już się nauczyć za granicą, tak daleko wiedza wyżej wymienionego nie sięgała, ale Bóg mu zapłać i za to), bo i piła z niego była nieprzeciętna.

No i w związku z tym – jak ocenić opisanego przeze mnie osobnika? Oczywiście tylko na podstawie opisanego zdarzonka. Ja bym się nie podjął, ale jak widać niektórzy usiłują. W sumie nihil novi sub sole, ale trochę to tak jest, jakby przy dyskusji o alternatywach polityki polskiej, na przykład drugiej połowy lat 30-tych, wrzeszczeć co drugie zdanie „a Piłsudski to miał tajną linię telegraficzna z Leninem i Cziczerinem!!!” (autentyk endecki zresztą). No można, tylko ani dyskusja nie wyjdzie, ani tym bardziej wniosków nie będzie.

A nawet jeżeli, na ten przykład, ani wspomnianemu Ziemkiewiczowi, ani Zychowiczowi, nie chodzi o wywołanie polemiki, tylko o wychowanie legionu własnych lemingów (co zdaje się zresztą już nastąpiło), to dwie lub więcej inteligentnych osób mogą, moim zdaniem, prowadzić dyskusje, również na tematy polskie i na temat Polski jako takiej, bez uciekania się do inwektyw i argumentów typu „wszyscy przecież wiedzą, że”. Większą pretensję mam tu zresztą do dr hab. Cenckiewicza, który ostatnio uwielbia jeździć po swoim dawnym współautorze, dr Gontarczyku, niż do (w końcu przecież) publicysty Ziemkiewicza. O Zychowiczowskim zadęciu na poważnego historyka i „ucznia prof. Wieczorkiewicza” wspomnę tylko tyle, ze uważam, iż aby uważac się za czyjegoś „ucznia” to trzeba pod jego kierunkiem co najmniej pracę licencjacką napisać. Zychowicz natomiast swoją magisterkę, pewnie skądinąd interesującą, napisał pod kierunkiem prof. Chojnowskiego (i doprawdy, żaden to powód do wstydu). Posługując się tego rodzaju logiką, mógłbym twierdzić, żem jest „uczniem Lawrence’a Kleina”, chociaż bo rzeczonego noblistę widziałem, byłem na jakimś odczycie i nawet przybiłem piątkę. Furda, żem wtedy miał z 15 może lat, jeśli nie 12.

Podsumowuję

Generalnie, jak zwykle załamuję rączki swe nad stylem dyskusji pomiędzy nami, Polakami, tak w ogóle. Tak w szczególe, po raz kolejny mam dowód na to, że środowisko tzw. naukowe, równiez nie gardzi cepem jako instrumentem argumentatywnym. Gorzej, że wychodzi na to, iż prekursor tego stylu, znany mieszkaniec ulicy Czerskiej, nie tylko pozarażał już prawie wszystkich, ale i wirus mutuje. Za chwilę dojdzie do niego jeszcze antyrozumowy patogen „pomyślenie o mnie źle jezd zbrodniom”.

Wizja taka jest przyznam się, dość przerażająca. Na całe szczęśćie, kokieteryjnie (acz prawdziwie) mogę sobie powiedziec, że ten blog ma tak niską czytalność, że więcej jak kilkadziesiąt osób nie nastraszę. Zresztą większość z pt. Czytelników pewnie to, o czym piszę widzi i czuje od dawna. Howgh.

 

Krzysztof Rogalski

Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości